Filozoficzną postawę greckiego filozofa Epikura (żyjącego w IV wieku p.n.e.), jednego z najważniejszych ojców założycieli zachodniej kultury – w sposób zupełnie nieuprawniony utożsamia się najczęściej z jakimś ekscesywnym hedonizmem.
Tymczasem należy podkreślić, że istotą przesłania tego urodzonego na górzystej i słonecznej wyspie Samos myśliciela było coś zupełnie innego. Wprawdzie życie szczęśliwe, całkiem słusznie pojmowane w kategoriach przyjemności, faktycznie uznawał on za istotne dobro, zarazem jednak, będąc człowiekiem bez wątpienia rozsądnym, zdawał sobie świetnie sprawę, że pogoń za przyjemnościami do szczęścia wcale nie prowadzi. Nawiasem mówiąc, ktokolwiek odwiedził wyspę Samos (na której urodził się także Pitagoras), z pewnością doskonale rozumie, dlaczego to właśnie przyjemnościom Epikur poświęcił w swoim myśleniu tyle miejsca.
Należy wiedzieć, że w ramach poszukiwania odpowiedzi na pytanie o receptę na szczęśliwe życie Epikur dokonywał rozlicznych analiz i kalkulacji, tworząc swoisty rachunek przyjemności, pozwalający ze ścisłością w zasadzie matematyczną wyliczyć ich najstosowniejsze proporcje. I tak niektóre potrzeby zalecał raczej tłumić – na przykład pożądliwość czy pragnienie władzy. Inne znowu, jak pragnienie czy głód, zaspokajać w sposób wysoce ostrożny.
W ogóle jego program był raczej skromny, zakładający umiejętność cieszenia się z rzeczy prostych oraz funkcjonowanie w sposób zrównoważony i umiarkowany. Wyłącznie takie podejście bowiem – uważał – może nam zapewnić egzystencję w prawdziwym tego słowa sensie przyjemną. To znaczy: nieprzebiegającą od ekstazy, przez depresję, do kolejnej ekstazy, lecz dającą sumarycznie stały poziom jako takiego zadowolenia i poczucia stabilności. Epikur zatem proponował w istocie życie „wystarczająco dobre”, podobnie jak „wystarczająco dobre” miało być macierzyństwo według całkiem już współczesnego, bo dwudziestowiecznego, psychoanalityka Donalda Woodsa Winnicotta, który, może być rzec, przeniósł epikureizm do współczesnych gabinetów terapeutycznych. Podobnie jak Winnicott uwolnił tysiące, ba, miliony matek od bezwzględnego nakazu doskonałości, tak wskazówki Epikura mogą się współcześnie okazać pomocne dla wszystkich, których przygniata brzemię późnokapitalistycznego kultu sukcesu i sprawności.
Charakterystyczną cechą wolnorynkowej ideologii jest wszak produkcja kolejnych pragnień i utrzymywanie nas (za pomocą kolejnych produktów i usług) w potrzebie nieustannego ich zaspokajania, z zarazem właśnie w permanentnej niemożliwości tegoż zaspokojenia. Bo jeśliby nastąpiło – nie skusilibyśmy się na kolejny i jeszcze kolejny produkt. Wyrwanie się z tej spirali, której ogniwami są także trapiące nas rozliczne presje, oczekiwania i niepewność (ostatnimi czasy zwłaszcza ona), jest zadaniem niezwykle ciężkim, nierzadko kompletnie ponad nasze siły. Głęboki namysł nad epikurejskim przesłaniem, jeśli nawet nie odmieni momentalnie naszego życia (ostatecznie pragnienie momentalnej odmiany życia jest właśnie częścią problemu, z którym Epikur pomoże nam się uporać), to być może stanie się przynajmniej jakimś zwiastunem zmiany. Jakąś nową, nieznaną wcześniej perspektywą, z której będziemy mogli spojrzeć na nasze dotychczasowe doświadczenie.
Poza wszystkim zaś epikureizm wydaje się po prostu prawdziwy. Nie w sensie jakiejś prawdy absolutnej, która daje nam wgląd w największe tajemnice świata. Nic podobnego, a nawet wręcz przeciwnie. Świat jest tajemniczy i nieprzejrzysty – kto uważa, że jest inaczej, niechaj spojrzy na zdjęcia z Marsa autorstwa łazika Perseverance, czysta tajemniczość i nieprzejrzystość dosłownie z nich biją – ludzkie życie jest natomiast krótkie, nieprzewidywalne i pełne cierpienia.
Jeśli zatem istnieje jakiś sposób, żeby uczynić je trochę bardziej znośnym dla nas samych i dla wszystkich innych czujących istot, dlaczegóżby z niego nie skorzystać? I na tym właśnie Epikur znał się wyśmienicie, trzeba przyznać.